Kłopotliwy pomnik w mieście z trudną historią* |
||
|
||
Częściowo wbita w ziemię gwiazda, może nadłupana niczym w efekcie naturalnego upadku, byłaby zupełnie niesamowitym symbolem końca komunizmu w Polsce i w Szczecinie. Zarazem my, polscy mieszkańcy Szczecina, dalibyśmy znać, że doceniamy wkład prostych żołnierzy sowieckich w utrwalenie polskiego stanu posiadania na Pomorzu | ||
Historyk
na pewno wie o przeszłości więcej niż przeciętny zjadacz chleba.
Niemniej, nie ma patentu na prawdę, a tym bardziej na stawianie
prognoz, wyprowadzanie z przeszłości właściwych wniosków na
przyszłość. Historyk ustawia tylko drogowskazy, które służą
pomocą, lecz przecież prowadzą w wielu kierunkach. Wybranie kierunku
rozwoju miasta jest zaś rzeczą polityka samorządowego, którego
ograniczają demokratyczne ramy prawa oraz wiedza o przeszłości,
chroniąca go przed wstąpieniem na drogę utopii. Przypomina to nieco
sytuację kierowcy, który choć sam wybiera cel, zmierza do niego
po wytyczonych przez drogowców szlakach i zmuszony jest
przestrzegać ogólnie przyjętych zasad ruchu, co na pewno
zwiększa prawdopodobieństwo szczęśliwego finału podroży, lecz go w
żadnym razie nie gwarantuje.
Są państwa z łatwiejszą i trudniejszą historią. Są też miasta z przeszłością bardziej i mniej skomplikowaną. Szczecin leży w szczególnie doświadczonej przez nazizm i komunizm wschodniej części Europy Środkowej, a na dodatek zalicza się do miast z wyjątkowo zawikłaną przeszłością, naznaczoną drastycznie przymusową wymianą całej jego ludności. Miastem przeklętym nazwał je jeden z bohaterów powieści Ryszarda Liskowackiego. Tym bardziej do skomplikowanej historii miasta należy podejść z szacunkiem, skromnością i wyrozumiałością jak do matki, nawet tej z najbardziej trudną przeszłością. Ani matki, ani miejsca urodzenia nie zmienimy. ***
Jednym z bardziej dramatycznych momentów w najnowszej historii Szczecina jest jego zajęcie przez Armię Czerwoną. Dla wielu, zwłaszcza dla niemieckich kobiet, był to prawdziwy dramat. Niektóre z nich, w tym wnuczka burmistrza Hakena, popełniły samobójstwo. Inni jednak, jak robotnicy przymusowi i jeńcy, czekali na sowiecką armię z wielką nadzieją, choć i z nie mniejszymi obawami. Marian Przyborowicz opisał, jaką radość wywołało wejście wojsk radzieckich w dniu 26 kwietnia wśród stojących na późniejszym placu Kościuszki polskich robotników przymusowych. Dla wychodzących z ukrycia Żydów Armia Czerwona stanowiła prawdziwego wybawcę i kiedy Niemcy w popłochu uciekali na wschód, a Polacy zastygali w trwodze, oni nasłuchiwali zbliżających się armat niczym niebiańskiej muzyki. Nie zmienia to faktu, że nierzadko uwolnione Żydówki, uratowane przed niechybną śmiercią, jednocześnie były krzywdzone. Nie inaczej było z tysiącami Polek, zwłaszcza powracającymi z robót przymusowych w Niemczech. Niemniej w walkach na ziemiach polskich zginęły masy prostych żołnierzy sowieckich, którym - choćby z racji naszych chrześcijańskich aspiracji - winni jesteśmy dług wdzięczności, a przynajmniej pamięć. Nawet jeśli przyniesiona przez nich wolność była tylko ułudą, ich wejście oznaczało koniec masowej eksterminacji Żydów i Polaków. Stąd w Wielkopolsce witano Rosjan jak wyzwolicieli. Młody sowiecki oficer odnotował w 1945 r.: Na tym terenie ludzie są nieporównywalnie przyjaźni, wiele wycierpieli i podejmują nas jak swoich, i żyje się nam tutaj jak w domu. I dalej: wczoraj pewna polska panna podarowała mi bukiet przebiśniegów, a ja długo trzymałem go na sercu. Polacy z nowych ziem zachodnich, przesiedleni po części z utraconych Kresów, mają z Armią Czerwoną jeszcze większy problem niż mieszkańcy Polski centralnej. Szczecin, miasto niemieckie, rabowano szczególnie długo. Równocześnie bez sowieckiego żołnierza, po prostu by nas tutaj nie było. To prawda, że Stalin realizował własne plany, ale realizował je przy pomocy najczęściej Bogu ducha winnych sowieckich żołnierzy, którzy - chcemy czy nie chcemy - stanęli na straży polskich ziem zachodnich, w tym Szczecina. We wrześniu 1946 r. Wladimir Gelfand, młody sowiecki oficer, zapisał w Świnoujściu, z jaką nienawiścią wygnani Niemcy mówią o Polakach i jak się starają przypodobać żołnierzom Armii Czerwonej. Mieli liczyć na to, że w kolejnej wojnie Rosjanie nie wezmą nas w obronę, a wtedy Niemcy usuną Polskę z mapy. Daremne żale! Nic z tego nie będzie! - dodawał Gelfand od siebie. Trudno nie być wdzięcznym Gelfandowi - sympatycznemu, młodemu Ukraińcowi o sowieckiej tożsamości i żydowskich korzeniach. Już on sam zasłużył na pomnik w Szczecinie, a przecież takich żołnierzy było w Armii Czerwonej więcej, zapewne większość, nawet jeśli czas wojny wydobywa męty na wierzch, a cena życia i godności dramatycznie spada. Wśród żołnierzy sowieckich nie brakowało zresztą Polaków, obywateli sowieckich i zaciągniętych przymusowo. Niektórzy z nich nienawidzili komunizmu, ale walka z Hitlerem była dla nich celem nadrzędnym. ***
Namawiałbym więc do pozostawienia Pomnika Wdzięczności, oczywiście po zmianie jego nazwy, na dotychczasowym miejscu i niemal w dotychczasowym kształcie. W żadnym wypadku nie rozbierałbym go, ani nie przenosił. Nie umieszczałbym także na pomniku orła, jak proponuje prof. Tadeusz Białecki. Natomiast przywróciłbym gwiazdę, która na szczęście się zachowała. Tyle że nie umieszczałbym jej, broń Boże, na czubku pomnika, gdzie była poprzednio, lecz u jego stóp. Częściowo wbita w ziemię gwiazda, może nadłupana niczym w efekcie naturalnego upadku, byłaby zupełnie niesamowitym symbolem końca komunizmu w Polsce i w Szczecinie. Zarazem my, polscy mieszkańcy Szczecina, dalibyśmy znać, że doceniamy wkład prostych żołnierzy sowieckich w utrwalenie polskiego stanu posiadania na Pomorzu. Pomnik w takim kształcie byłby nie tylko magnesem dla turystów, co nie jest przecież bez znaczenia, ale i dawałby znakomity pretekst do opowiedzenia historii trudnych początków polskiego Szczecina w 1945 r. W ramach planowanej przez Muzeum Narodowe we współpracy z Centrum Dialogu "Przełomy" tzw. ścieżki wolności, można by wznieść pod pomnikiem niewielki, ale efektowny budynek, w którym mogłoby się mieścić centrum informacji turystycznej i niewielkie interaktywne muzeum. Turysta mógłby w nim obejrzeć i poczytać o "zdobyciu-wyzwoleniu" Szczecina oraz o przedwojennych i powojennych losach placu Żołnierza, gdzie miał stanąć zupełnie inny pomnik, socrealistyczne monstrum, na które - na szczęście - nie znaleziono pieniędzy. Obecny monument nie jest brzydki w sensie architektonicznym i znakomicie spina plac, przy którym znajdują się gomułkowskie baraki, gierkowskie bloki z wielkiej płyty i resztki niemieckiej zabudowy, a wszystko to dodatkowo na tle socrealistycznego ŚDM-u. Co więcej, ten skromny w sumie pomnik niemal zasłoniły drzewa i nie rzuca się on w oczy. Warto też dodać, że taka koncepcja nic by miasta nie kosztowała, gdyż wspomnianą ścieżkę finansuje marszałek. Nie od rzeczy będzie ponadto przypomnienie, że pomnika na placu Żołnierza nie można ruszyć bez zgody rosyjskiego MSZ. Jest on bowiem chroniony umową międzypaństwową, a nam, szczecinianom, powinno szczególnie zależeć na przestrzeganiu prawa. Inaczej stawiamy pod znakiem zapytania naszą przyszłość w Szczecinie. ***
Był czas na burzenie pomników i zapewne wkrótce po 1989 r. przyklasnąłbym, jak wielu, jego rozbiórce. Tak wówczas uczyniono z krakowskim pomnikiem Koniewa. Niemniej minęło 20 lat, w czasie których wiele zrozumieliśmy. Kraków nie pretenduje zresztą do ogólnopolskiej normy, tym bardziej dla Szczecina, który nie ma jego prapolskiej historii. Chodzimy w zupełnie innych butach i najpiękniejszym wciąż jeszcze elementem architektonicznym miasta są poniemieckie Wały Chrobrego. Nie bójmy się tego. Idźmy odważnie własną, szczecińską drogą, nie imitując czegoś, czego podrobić nie zdołamy. Nie bójmy się skomplikowanej prawdy o Szczecinie, która na pewno nie jest jednowymiarowa. Pozwólmy przemówić szczecińskim pomnikom pełną barwą głosów, czym zasłużymy na szacunek sąsiadów i niejednego przybysza z Krakowa, którego zachwycimy naszym interaktywnym kioskiem wolności koło pomnika z sowieckim żołnierzem. Co więcej, zróbmy z wielobarwnej przeszłości Szczecina wartość samą w sobie, element budowy tożsamości regionalnej, której tutaj tak dramatycznie brakuje. Pamiętajmy, że mieszkańcy Szczecina są różni i w demokratycznym systemie wszyscy mają prawo do swojego zapisu pamięci. Współczesna kultura pamięci jest polifoniczna i to jest właśnie szansą dla Szczecina, miasta wciąż niewykorzystanych możliwości. ***
Nie twierdzę, że przedstawiony przeze mnie pomysł jest najlepszy. Jednak pozostałe koncepcje sprowadzają się najczęściej do wyprowadzenia pomnika, nie mówiąc, co zrobić potem z placem, który na wiele dziesięcioleci pozostanie zapewne szkaradny. Dla Piłsudskiego czy Jana Sobieskiego, preferowanych przez radnych PiS, nie ma tu miejsca, gdyż kojarzą się jednoznacznie z polityką wschodnią. Rzucony kiedyś przelotnie przez prezydenta Tomasza Jarmolińskiego pomysł umieszczenia na placu św. Ottona, wydaje się ciekawszy, tyle że misjonarz Pomorza kompletnie nie pasuje do brzydoty otoczenia, czego Galeria Kaskada na pewno nie zmieni. Rozwiązania nie zaproponowała również Ewa Podgajna, która skrytykowała mnie za zburzenie konsensusu oraz obronę brzydkiego pomnika, którego nikt nie chce ("Gazeta Wyborcza'', 5 czerwca 2008). Rzecz w tym, że podważanie utartych poglądów jest moim obowiązkiem zawodowym i w takim celu zostałem zaproszony na ciekawe posiedzenie Komisji Kultury. Z kolei sprawy estetycznej wartości pomnika nie da się rozstrzygnąć - mnie się jego prosta bryła podoba. Rzekoma zgoda co do losu pomnika jest zaś wymysłem dziennikarki, która najwyraźniej nie śledzi innych głosów. Starczy przywołać liczne opinie, choćby z relacji w "Głosie Szczecińskim" z tego samego dnia, czy ze wspomnianego posiedzenia Komisji Kultury, na którym Ewy Podgajnej nie było. Ma czego żałować, gdyż zobaczyłaby człowieka o poglądach raczej prawicowych, który wołał, że nie dopuści do przeniesienia pomnika, chyba że po jego trupie. Monument upamiętnia bowiem szlak bojowy, jaki przeszedł w 1945 r. jego ojciec, a z nim wielu innych ojców i dziadków mieszkańców Szczecina. Nie zapominajmy i o nich! * Poprawiona wersja wystąpienia na posiedzeniu Komisji Edukacji i Kultury szczecińskiej rady miejskiej w dniu 4 czerwca 2008 r. Jan M. Piskorski (ur. 1956), publicysta i historyk z Uniwersytetu Szczecińskiego, profesor gościnny uniwersytetów w Halle, Londynie, Moguncji, Osnabruecku, przewodniczący Rady Muzeum Narodowego w Szczecinie. Jego prace wydaje się m.in. w: Hiszpanii, Niemczech, USA i Wielkiej Brytanii |
© wyborcza.pl
Ein verwirrendes Denkmal in einer Stadt mit einer schwierigen Geschichte * |
||
Ein Stern, der teilweise im Boden steckt und möglicherweise infolge eines natürlichen Zusammenbruchs abgebrochen ist, wäre ein absolut erstaunliches Symbol für das Ende des Kommunismus in Polen und Stettin. Gleichzeitig würden wir, die polnischen Einwohner von Stettin, uns mitteilen, dass wir den Beitrag einfacher sowjetischer Soldaten zur Festigung des polnischen Eigentums in Pommern zu schätzen wissen | ||
Der
Historiker weiß sicherlich mehr über die Vergangenheit als
der durchschnittliche Brotesser. Dennoch gibt es kein Patent für
die Wahrheit, geschweige denn für Vorhersagen und korrekte
Schlussfolgerungen aus der Vergangenheit für die Zukunft. Der
Historiker platziert nur Wegweiser, die hilfreich sind, aber in viele
Richtungen führen. Die Richtung der Stadtentwicklung zu
wählen, ist die Aufgabe eines Selbstverwaltungspolitikers, der
durch den demokratischen Rechtsrahmen und das Wissen der Vergangenheit
begrenzt ist und ihn vor dem Eintritt in die Utopie schützt. Dies
erinnert ein wenig an die Situation eines Fahrers, der, obwohl er sein
Ziel wählt, auf den von Straßenarbeitern festgelegten Wegen
dorthin fährt und gezwungen ist, allgemein anerkannte
Verkehrsregeln einzuhalten, was die Wahrscheinlichkeit eines Happy Ends
zwar erhöht, dies aber nicht garantiert.
Es gibt Länder mit einer einfacheren und schwierigeren Geschichte. Es gibt auch Städte mit mehr und weniger komplizierter Vergangenheit. Stettin liegt im östlichen Teil Mitteleuropas, besonders betroffen von Nationalsozialismus und Kommunismus. Darüber hinaus ist Stettin eine der Städte mit einer äußerst komplizierten Vergangenheit, die durch einen drastisch erzwungenen Ersatz der gesamten Bevölkerung gekennzeichnet ist. Einer der Helden von Ryszard Liskowackis Roman nannte sie eine verfluchte Stadt. Umso mehr sollte die komplizierte Geschichte der Stadt mit Respekt, Bescheidenheit und Verständnis behandelt werden, als wäre sie eine Mutter, selbst die mit der schwierigsten Vergangenheit. Wir werden weder die Mutter noch den Geburtsort ändern. ***.
Einer der dramatischsten Momente in der modernen Geschichte von Stettin ist die Besetzung durch die Rote Armee. Für viele, besonders für deutsche Frauen, war es ein echtes Drama. Einige von ihnen, darunter die Enkelin von Bürgermeister Haken, begingen Selbstmord. Andere jedoch, wie Zwangsarbeiter und Kriegsgefangene, warteten mit großer Hoffnung, aber nicht weniger Angst auf die sowjetische Armee. Marian Przyborowicz beschrieb die Freude, die der Einmarsch der sowjetischen Truppen am 26. April unter den polnischen Zwangsarbeitern auf dem späteren Kościuszko-Platz verursachte. Für die Juden, die aus dem Versteck kamen, war die Rote Armee ein wahrer Retter, und als die Deutschen panisch nach Osten flohen und die Polen vor Angst erstarrten, hörten sie den herannahenden Kanonen wie himmlische Musik zu. Es ändert nichts an der Tatsache, dass oft freigelassene jüdische Frauen, die vor dem unvermeidlichen Tod gerettet wurden, ebenfalls geschädigt wurden. Bei Tausenden polnischer Frauen war dies nicht anders, insbesondere bei Frauen, die von der Zwangsarbeit in Deutschland zurückkehrten. Trotzdem starben Massen einfacher sowjetischer Soldaten bei den Kämpfen in Polen, denen wir - schon allein aufgrund unserer christlichen Bestrebungen - Dankbarkeit oder zumindest Erinnerung schulden. Auch wenn die Freiheit, die sie brachten, nur eine Illusion war, markierte ihr Eintritt das Ende der Massenvernichtung von Juden und Polen. Daher wurden in Großpolen die Russen als Befreier begrüßt. Ein junger sowjetischer Offizier bemerkte 1945: In dieser Gegend sind die Menschen unvergleichlich freundlich, sie haben viel gelitten und sie nehmen uns als ihre eigenen, und wir leben hier zu Hause. Und weiter: Gestern gab mir eine Polin einen Strauß Schneeglöckchen, und ich habe ihn lange im Herzen behalten. Polen aus den neuen westlichen Gebieten, die teilweise aus dem verlorenen Kresy vertrieben wurden, haben ein noch größeres Problem mit der Roten Armee als die Bewohner Zentralpolens. Die deutsche Stadt Stettin wurde besonders lange ausgeraubt. Gleichzeitig wären wir ohne einen sowjetischen Soldaten einfach nicht hier. Es ist wahr, dass Stalin seine eigenen Pläne ausführte, aber er führte sie mit Hilfe der unschuldigsten sowjetischen Soldaten aus, die, ob es uns gefällt oder nicht, die westpolnischen Länder, einschließlich Stettin, bewachten. Im September 1946 schrieb Wladimir Gelfand, ein junger sowjetischer Offizier, in Świnoujście, mit welchem Hass die im Exil lebenden Deutschen über Polen sprachen und wie sie versuchten, Soldaten der Roten Armee zu gefallen. Sie sollten damit rechnen, dass die Russen uns im nächsten Krieg nicht verteidigen würden und die Deutschen dann Polen von der Landkarte streichen würden. Vergebens bedauert! Das wird nicht passieren! Fügte Gelfand von sich hinzu. Es ist schwer, Gelfand nicht dankbar zu sein - einem netten, jungen Ukrainer mit sowjetischer Identität und jüdischen Wurzeln. Er selbst hat ein Denkmal in Stettin verdient, und schließlich gab es in der Roten Armee mehr solcher Soldaten, höchstwahrscheinlich die Mehrheit, auch wenn der Krieg den Abschaum an die Oberfläche bringt und der Preis für Leben und Würde dramatisch sinkt. Unter den sowjetischen Soldaten gab es auch Polen, Sowjetbürger und diejenigen, die gezwungen waren, sich zusammenzuziehen. Einige von ihnen hassten den Kommunismus, aber der Kampf gegen Hitler war ihre Priorität. ***
Deshalb möchte ich Sie dringend bitten, das Denkmal der Dankbarkeit zu verlassen, natürlich nachdem Sie seinen Namen geändert haben, an seinem aktuellen Ort und fast in seiner aktuellen Form. Ich würde es auf keinen Fall auseinander nehmen oder bewegen. Ich würde auch keinen Adler auf das Denkmal setzen, wie von prof vorgeschlagen. Tadeusz Białecki. Ich würde jedoch einen Stern wiederherstellen, der zum Glück überlebt hat. Nur dass ich sie nicht, Gott bewahre, auf das Denkmal stellen würde, wo sie vorher war, sondern zu seinen Füßen. Ein Stern, der teilweise im Boden steckt und möglicherweise infolge eines natürlichen Zusammenbruchs abgebrochen ist, wäre ein absolut erstaunliches Symbol für das Ende des Kommunismus in Polen und Stettin. Gleichzeitig würden wir, die polnischen Einwohner von Stettin, uns mitteilen, dass wir den Beitrag einfacher sowjetischer Soldaten zur Festigung des polnischen Eigentums in Pommern zu schätzen wissen. Ein Denkmal in dieser Form wäre nicht nur ein Magnet für Touristen, was nicht ohne Bedeutung ist, sondern auch eine hervorragende Ausrede, um die Geschichte der schwierigen Anfänge des polnischen Stettins im Jahr 1945 zu erzählen Nationalmuseum in Zusammenarbeit mit dem Dialogzentrum "Przełomy", dem sogenannten Auf den Wegen der Freiheit könnte unter dem Denkmal ein kleines, aber beeindruckendes Gebäude errichtet werden, in dem sich ein Touristeninformationszentrum und ein kleines interaktives Museum befinden könnten. Ein Tourist konnte die "Eroberungsbefreiung" von Stettin und das Schicksal der Vor- und Nachkriegszeit sehen und lesen Soldatenplatz, wo ein ganz anderes Denkmal errichtet werden sollte, ein sozialistisch-realistisches Monster, für das - zum Glück - kein Geld gefunden wurde. Das heutige Denkmal ist architektonisch nicht hässlich und verbindet den Platz perfekt mit Kasernen in Gomułka, Betonplattenblöcken und Überresten deutscher Gebäude, all dies zusätzlich vor dem Hintergrund des sozialistisch-realistischen WJT. Darüber hinaus ist dieses bescheidene Denkmal fast von Bäumen bedeckt und fällt nicht auf. Es ist auch erwähnenswert, dass ein solches Konzept die Stadt nichts kosten würde, da der Weg vom Marschall finanziert wird. Es wird auch daran erinnert, dass das Denkmal in Plac Żołnierza nicht ohne die Zustimmung des russischen Außenministeriums bewegt werden kann. Es ist durch einen zwischenstaatlichen Vertrag geschützt, und wir, Szczeciners, sollten uns besonders um die Einhaltung des Gesetzes kümmern. Ansonsten hinterfragen wir unsere Zukunft in Stettin. ***.
Es gab eine Zeit, um die Denkmäler abzureißen, und wahrscheinlich würde ich bald nach 1989 den Abriss begrüßen. Dies war beim Koniew-Denkmal in Krakau der Fall. Trotzdem sind 20 Jahre vergangen und wir haben viel verstanden. Darüber hinaus gibt Krakau nicht vor, eine nationale Norm zu sein, insbesondere für Stettin, das keine pro-polnische Geschichte hat. Wir tragen ganz andere Schuhe und das noch schönste architektonische Element der Stadt sind die ehemaligen deutschen Böschungen von Chrobry. Fürchten wir uns nicht davor. Gehen wir mutig auf unsere eigene Straße in Stettin und ahmen nichts nach, was wir nicht imitieren können. Haben wir keine Angst vor der komplizierten Wahrheit über Stettin, die sicherlich nicht eindimensional ist. Lassen Sie die Denkmäler von Stettin mit der vollen Farbe der Stimmen sprechen, die den Respekt unserer Nachbarn und vieler Besucher aus Krakau verdienen, die wir mit unserem interaktiven Freiheitskiosk neben dem Denkmal mit einem sowjetischen Soldaten begeistern werden. Lassen Sie uns darüber hinaus Stettin zu einem Wert an sich machen, einem Element der regionalen Identität, das hier so dramatisch fehlt. Denken wir daran, dass die Einwohner von Stettin unterschiedlich sind und in einem demokratischen System jeder das Recht hat, sein Gedächtnis zu schreiben. Die zeitgenössische Erinnerungskultur ist polyphon und genau dies ist die Gelegenheit für Stettin, eine Stadt mit noch ungenutzten Möglichkeiten. ***.
Ich sage nicht, dass die von mir vorgestellte Idee die beste ist. Die verbleibenden Konzepte beschränken sich jedoch in der Regel darauf, das Denkmal zu entfernen, ganz zu schweigen davon, was mit dem Platz zu tun ist, der wahrscheinlich viele Jahrzehnte lang schrecklich bleiben wird. Für Piłsudski oder Jan Sobieski, die von den PiS-Ratsmitgliedern bevorzugt werden, gibt es hier keinen Platz, da sie eindeutig mit der Ostpolitik verbunden sind. Die Idee, einst von Präsident Tomasz Jarmoliński geworfen, auf St. Otto, es scheint interessanter, aber der pommersche Missionar entspricht nicht ganz der Hässlichkeit der Umgebung, die die Galerie bietet Kasada es wird sich definitiv nicht ändern. Ewa Podgajna, die mich dafür kritisierte, den Konsens zu zerstören und ein hässliches Denkmal zu verteidigen, das niemand will ("Gazeta Wyborcza", 5. Juni 2008), schlug keine Lösung vor. Eingeladen zu einer interessanten Sitzung des Kulturausschusses. Die Frage nach dem ästhetischen Wert des Denkmals kann wiederum nicht gelöst werden - ich mag seine einfache Form. Berichte in "Głos Szczeciński" vom selben Tag oder von der oben genannten Sitzung des Kulturausschusses, an der Ewa Podgajna nicht teilnahm. Das Denkmal erinnert an die militärische Spur, die sein Vater 1945 durchlief, und mit ihm viele andere Väter und Großeltern der Einwohner von Stettin. Vergessen wir sie nicht! * Korrigierte Fassung der Rede auf der Sitzung des Ausschusses für Bildung und Kultur des Stettiner Stadtrats am 4. Juni 2008. Jan M. Piskorski (* 1956), Journalist und Historiker aus Universität Stettin, Gastprofessor an den Universitäten Halle, London, Mainz, Osnabrück, Vorsitzender des Rates des Nationalmuseums in Stettin. Seine Werke scheinen zu umfassen in: Spanien, Deutschland, USA und UK |